Wojny rollkurowe

 Autor: Paul Belasik
Tłumaczenie: Classical Way

Ktoś powinien sprawdzić mogiłę Gustava Steinbrechta – jestem pewny, że przewraca się w grobie.

Kolejny raz, my, ujeżdżeniowcy, jesteśmy uwikłani w ogromnie kontrowersyjną dyskusję dotyczącą przeganaszowania w biednej, końskiej szyi. Przypisywanie Anky van Grunsven i Sjefowi Janssenowi lwiej części winy za doprowadzenie do tej sytuacji wydaje się być niedorzecznością. Niemcy oskarżają Holendrów o zniszczenie ujeżdżenia konkursowego. Holendrzy z kolei uważają, że Niemcy wylewają gorzkie łzy, ponieważ przegrywają z nimi w zawodach.

Znany psycholog, Carl Jung powiedział kiedyś, że najbardziej zgubną cechą ludzką jest zdolność do naśladowania. Nie jest co cecha specyficzna dla jeźdźców, ale wydaje się, że na naszym polu jaśnieje ona wyjątkowo. Przekonał się o tym każdy, kto uczestniczył w choć kilku imprezach jeździeckich. Jeżeli jakiś jeździec osiągnie sukces i jeździ swojego konia używając niecodziennego kiełzna, z pewnością w przeciągu roku zostaną sprzedane tysiące takich patentów.

W przypadku rollkuru czy tzw. jazdy w głębokim ustawieniu, musimy powrócić do momentu jak około 20 lat temu Nicole Uphoff wtargnęła na ujeżdżeniową scenę zdobywając indywidualny złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w 1988 roku. Miała 21 lat i trenowała z Uwe Schulten-Baumerem. Rodzina Schulten-Baumerów nie pojawiła się z kolei na scenie nagle; już wtedy od lat odnosiła sukcesy. Byli znanymi i doświadczonymi zarówno zawodnikami, jak i trenerami.

To nie do pomyślenia, żeby trening Rembrandta w głębokim ustawieniu był pomysłem Uphoff. Jego rozgrzewka i jej trening zawierały długie fazy pracy nad koniem w przeganaszowaniu, przeciąganiem szyi konia z jednej strony na drugą i nosem stale przytkniętym do piersi konia.

Gdy ta praktyka została oceniona jako niewłaściwa, amazonka zaczęła używać jej wyłącznie wtedy, gdy Rembrandt zaczynał być narowisty. Uwe Schulten-Baumer nie zabrał głosu w tej sprawie, ani w sprawie swoich metod treningowych. Później, bądź co bądź, kiedy Isabel Werth została główną zawodniczką Scholten-Baumera, byliśmy świadkami powrotu podobnych praktyk.

Nicole Uphoff powiedziała kiedyś: „Celem jest uwolnienie i wzmocnienie mięśni końskiego grzbietu. Aby unieść grzbiet, szyja i głowa muszą się rozciągać w dół. Konie czują się o wiele lepiej, kiedy są dobrze rozciągnięte, a ich mięśnie rozluźnione”.

Jeżeli brzmi to podobnie do aktualnych wyjaśnień Jassena, to dlatego, że są niemal identyczne.

Prasa wciąż była oczarowana występami Rembrandta; nikt nie pytał czy jest związek pomiędzy tym całym trendem w jeździectwie a niezdolnością do zebrania lub przeniesienia ciężaru na zad, tak jak w dobrym piaffie.

Janssen, według jego własnych wzmianek biograficznych, nie był uznanym ani doświadczonym dresażystą. Nie wywodzi się z żadnej klasycznej tradycji jak np. Hiszpańska Szkoła Jazdy czy Cadre Noir z Saumur. On po prostu naśladuje metody, które gwarantują zwycięstwo, w ten sam sposób, w jaki my wszyscy naśladujemy i kopiujemy. To ta sama zgubna właściwość, do której startujący jeźdźcy i amazonki wydają się być wręcz predysponowani.

Jak do tego doszło?

Jazda w rollkurze to wciąż ewoluujący system; kto wie kim będzie jego kolejny orędownik? Jak doszło do tego, że w imię wygranej nikt nie pyta o etyczne aspekty stosowania tej metody? Jak doszło do tego, że do zaprzestania praktyki tej antytezy zebrania nikogo nie przekonują nawet wyniki badań naukowych?

I jak doszło do tego, że ktoś taki jak Phillipe Karl, zasłużony trener Cedre Noir, musi mówić, że w wielu przypadkach w piaffie ciężar koni zawodników jest bardziej przeniesiony na przód niż w ich normalnym kłusie?

Wydaje mi się, że korzenie tej metody pochodzą od tzw. żucia z ręki. To ćwiczenie zostało opisane przez Hansa Handlera i jego słynnej książce „The Spanish Riding School”. Technika ta może być sposobem na sprawdzenie jak bardzo koń napiera na wodze. Może być także użyta u konia, który pracuje na kontakcie w ramie, w celu rozciągnięcia go i rozluźnienia.

Egon von Neindorff praktykował i nauczał, aby podczas żucia z ręki jeździec przechodził do lekkiego dosiadu, a nawet półsiadu, pozwalając koniowi rozciągnąć całą górną linię. Według von Neindorffa, prawdziwego klasyka, to ćwiczenie wywodzi się z kawalerii i zawsze łączyło się z łagodnym oddaniem ręki, nigdy z ciągnięciem za wodze.. Na tym to się kończyło; żaden trening nie był wykonywany w takiej sylwetce. Każdy wiedział, że konie wtedy nadmiernie obciążają przód; było to tylko proste ćwiczenie rozciągające.

W pewnych rejonach Niemiec można było zaobserwować jak ten styl stawał się coraz to bardziej powszechny w systemie treningowym. Nie zobaczycie tego rodzaju jazdy w wiedeńskiej Hiszpańskiej Szkole, ani w Saumur, ani na półwyspie iberyjskim (w roku 2009, kiedy powstawał ten artykuł – przyp. CW; więcej przeczytasz tutaj). Lecz nawet w Niemczech, gdzie jeźdźcy coraz bardziej przywiązują się do idei „rozciągania grzbietu”, elita wciąż jeździ utrzymując ręce na znacznej wysokości nad kłębem.

Sądzę, że prawdziwe kuriozum zaistniało, kiedy na potrzeby militarne lub szkoleniowe, nauczano jeźdźców w dużych grupach. Niska pozycja ręki stała się sposobem na ograniczenie wpływu niedoświadczonego jeźdźca na koński pysk. Instruktorzy pomyśleli: „Skoncentruj się na dosiadzie; oprzyj ręce o szyję i zostaw je w spokoju.”

Fenomen nr 2

Drugim fenomenem stała się obsesja na punkcie obszernego kłusa z fazą zawieszenia u koni gorącokrwistych, z rozmysłem odchodząc od posiadających tę cechę ras iberyjskich. Taka mocna jazda naprzód została podłączona do defensywnej pozycji ręki i nauczana na szeroką skalę.

Pamiętajmy, że elitarni jeźdźcy nie jeździli w taki sposób. Ale niezależnie od tego czy jeźdźcy o tym widzieli czy nie, kupując konie gorącokrwiste lub pobierając mniej elitarne instrukcje od mniej elitarnych nauczycieli, zostali przyłączeni do „polityki rozciągania” stosowanej w nowoczesnym systemie niemieckim i jeżeli nie mają doświadczenia z klasyczną szkołą wiedeńską, francuską czy pochodzącą z półwyspu iberyjskiego, będą stopniowo coraz bardziej ograniczać się w jeździeckiej edukacji.

Dla nich „na wędzidle” znaczy „na przodzie”.

Aby wygrywać potrzebujesz gorącokrwistego konia i instrukcji jak na nim jeździć powiązanej z ideą jazdy z niskim ustawieniu. Rzesza jeźdźców na niższych poziomach zaawansowania oczywiście otrzymała tę samą lekcję dla zielonych pod tytułem „zostaw ręce w spokoju”. Naśladują innych i podążają wedle określonych wytycznych, nawet jeśli mają wiele przykładów elitarnych jeźdźców, jeżdżących na wyższej ręce i dążących do lekkości na przodzie i prawdziwego zebrania.

Od roku 1960, popularna pozycja ręki zaczęła się zmieniać. Plebejska szkoła jazdy stała się wozem ciągnącym konia. Ewolucja pracy w głębokim ustawieniu nabrała rozpędu.. Im bardziej konie są gnane naprzód, tym w większym stopniu dopuszcza się używanie „hamulca ręcznego” do ich kontroli. Jedynym logicznym wyjściem było wytworzenie teorii racjonalizujących zgrzyty i niewygodne manipulacje.

Z drugiej strony, w końcu zaistniała wymówka dla tego, aby ośmio- czy dziesięcioletnie konie niosą wciąż większość swojego ciężaru na przodzie. Cóż, nie ma innego wyjścia.

Mówią, że historia kołem się toczy. Moją jedyną nadzieją jest to, że ten rollkurowy trend wymrze. Ta ewolucja bez wątpienia nie może już pójść dalej czy to etycznie, czy to biomechanicznie. Może przynajmniej nasi młodsi jeźdźcy zafascynują się zagadnieniem prawdziwego zebrania zanim dojdzie do tego, że będzie można je oglądać wyłącznie na starych fotografiach.

 O AUTORZE:
 PAUL BELASIK – sam określa się jako naukowiec, szkoleniowiec, malarz, poeta i filozof – i zadeklarowany orędownik idei klasycznego jeździectwa. Jego najnowszą książką jest “Ujeżdżenie na XXI wiek”, przygotowywane przez wydawnictwo “Świadome Jeździectwo”. Jest właścicielem Pennsylvania Riding Academy w Dillsburgu, gdzie trenuje.