Gerd Heuschmann we Wrocławiu, 11-12 marca 2015r.

Autor: Agata Jakób

Zdjęcie ze szkolenia w Grodźcu, grudzień 2014

Wysokie i pojemne trybuny w pięknej, dużej hali Toru na wrocławskich Partynicach pozwoliły patrzeć z góry na to, co działo się na ujeżdżalni. Podejście Gerda Heuschmanna pomagało w tym jeszcze bardziej. A początkiem najważniejszej drogi w jeździe konnej jest właśnie świadomość, że na pracę z koniem należy patrzeć z góry – czyli z dystansu, nie pozwalając, żeby emocje wzięły górę, a jednocześnie z dużą dozą wrażliwości i samoświadomości. Nie wiem ile spośród ponad stu osób zasiadających na trybunach było na szkoleniu dr. Gerda Heuschmanna tak jak ja – po raz pierwszy. Jednak już parę dni po seminarium przeczytałam kilka entuzjastycznych relacji i podziękowań – i ja także jestem pod bardzo pozytywnym wrażeniem wydarzenia. Doceniam to, że klasyczne jeździectwo jest reprezentowane przez taką postać, jednak najważniejsza jest dla mnie moja osobista inspiracja do codziennej pracy.

Gdy już opracowałam wszystkie sposoby na rozgrzanie wystających części ciała (przełom zimy i wiosny wciąż jeszcze nie sprzyja miłośnikom sportów uprawnianych w nieogrzewanych pomieszczeniach), przyjrzałam się znamienitym gościom i uczestnikom szkolenia – pana Wojciecha Mickunasa nie sposób nie poznać po kapeluszu, moim osobistym wydarzeniem było natomiast spotkanie dra Krzysztofa Skorupskiego, który przekazywał mi podstawy jazdy konnej oraz… śpiewu w stajni na Kolibkach jakieś 20 lat temu. Następnie przyszedł czas na zgłębianie różnorodności końskich i ludzkich charakterów w zderzeniu z doświadczeniem Prowadzącego.

Atmosfera w trakcie szkolenia, a także komentarze i pytania, z jakimi spotkałam się po nim, wskazywały na duże oczekiwania co do omawiania trudnych przypadków i ciekawych sytuacji. Sam Prowadzący umiejętnie podgrzewał atmosferę pytając słuchaczy: „Chcecie, żeby wsiadł na tego konia? Mogę sprawdzić na ile jestem w stanie podnieść jego grzbiet..?” – pytanie retoryczne! Oczywiście! Jednak ja jestem przekonana, że to co najważniejsze nie jest ukryte w fajerwerkach tylko w codziennej, ciężkiej pracy.

Co wyniosłam ze szkolenia? Wiele. Jednak chyba najciekawszym odkryciem było dla mnie stwierdzenie, że należy szanować usztywnienie swojego wierzchowca. Była to jedna z takich chwil, gdy odpowiednie użycie słów zapala u mnie w głowie odpowiednią lampkę. Potem domino rusza – skoro tak, to wiadomo, że wszechobecny wśród jeźdźców odruch wymuszania: ustawienia, reakcji – traci cały sens. „Mind to the butt” – głowa do… dosiadu. Pracujemy nad fundamentem – przełożeniem naszego ciała na ciało konia poprzez dosiad. Reakcję konia musimy dostać a nie wymusić, a tego samą ręką (czy też głównie ręką), nie zrobimy. Słowa powtarzane jak mantra, które zapewne w kilka dni po szkoleniu byłabym w stanie powtórzyć wybudzona ze snu w środku nocy, to „carry your hands” – „nieś ręce przed sobą”. Waga przywiązywana do elastycznego kontaktu z pyskiem konia to niepodważalna zasada, odmieniana przez przypadki podczas każdej jazdy. Zawsze jednak Doktor podkreślał drugorzędną rolę ręki względem dosiadu, od którego wszystko się zawsze zaczyna – „ej tu mam ręce, czy to jest dla Ciebie ok?” – tak właśnie Gerd Heuschmann mówi do koni.

Ale uwaga! Nie przedstawiłam tutaj mojego małego olśnienia żeby kogokolwiek do niego przekonać. Być może dla wielu z Was jest to oczywiste i trywialne, a inni może koncentrują się akurat teraz na innych aspektach pracy ze swoim koniem. Chciałam jednak zachęcić Was do takich poznawczych eskapad. Podstawowy wniosek jaki wywiozłam z Partynic jest taki, że ludzie na tego rodzaju wydarzeniach zaczynają myśleć! A to najcenniejsze – w końcu podróże kształcą. A ja już nie mogę się doczekać, gdy będę mogła, cytując Prowadzącego, „pobawić się nowymi narzędziami”.

Gerd urzekł mnie również swoim „stosowanym” poczuciem humoru. Będąc akurat świeżo po rozmowie na temat różnic kulturowych, oczekiwałam klasycznego przedstawiciela kultury aktywnej liniowo (linear-active), jaką jest kultura niemiecka. Ekspresyjne i entuzjastyczne podejście Gerda, okraszone zabawnymi wstawkami i historiami, na pewno ma wpływ na jego popularność – a co ważniejsze, również na popularność jego idei. Cóż po wielkiej misji, jeśli nikogo nie potrafimy nią zainteresować! Co więcej, przynajmniej raz Prowadzący w uroczy sposób przyznał „że nie jest jeszcze czegoś pewien” – doceńmy to, bo z Jego pozycji przyznać się przed ludźmi do niewiedzy, to znaczy dać im przyzwolenie na niewiedzę – na naszą niewiedzę! Bardzo cenna rzecz w świecie wszystkowiedzących ekspertów (nie tylko końskich).

Wierzę, że przy odpowiednim podejściu wstrzymamy „produkcję” koni, które chodzą jak sterowane przez ludzi kukiełki, po dużej, odizolowanej od normalnego świata piaskownicy zwanej czworobokiem/ujeżdżalnią. Wierzę, że koń może być życiowym partnerem jeźdźca, to znaczy… być do tańca i do różańca, miły w obsłudze, odważny w terenie, zdolny skoczyć przeszkodę i wrażliwie reagować na subtelne pomoce. Dziękuję Doktorowi Heuschmannowi za tę wiarę i poczucie, że nie jestem sama!